PFHBiPM
Aktualności

Bal na 77 par…

| OZHB w Koszalinie

W jeden z pięknych styczniowych weekendów zostaliśmy zaproszeni na Bal Hodowcy organizowany przez Rejonowe Koło Hodowców Bydła w Książu Wlkp. Oczywiście przyjęliśmy zaproszenie Pana Prezesa Marcina Gościniaka, który już w październiku ubiegłego roku, podczas obchodów 30-lecia Okręgowego Związku Hodowców Bydła w Koszalinie, na których był obecny i ufundował gwóźdź do poświęconego sztandaru, prosił żebyśmy sobie zapisali datę balu w kalendarzu. Bardzo się nota bene ucieszyłem, ponieważ kiedy jeszcze mieszkałem i pracowałem na Wielkopolsce większość hodowców z tego rejonu było pod moją opieką inspektorską. Impreza okazała się fantastyczną zabawą. Fajna muzyka, loterie fantowe, korowody taneczne, stoły zastawione jak na wesele….

No i właśnie… Wracając nad ranem do hotelu naszła mnie pewna refleksja, z którą chciałbym się podzielić. Czy aby na pewno hodowcy krów mlecznych są uwiązani w swojej pracy świątek-piątek. Fakt, doju nie można ani przesunąć, ani odpuścić. Dzień po dniu obowiązkowo. Patrząc jednak na bawiących się hodowców miałem wrażenie, że są zadowoleni z tej odskoczni od kieratu, ale też świadomi tego, że trzeba przerwać zabawę i ruszyć do doju. Jeden z zaprzyjaźnionych hodowców jeszcze przed zakończeniem imprezy podszedł się pożegnać i rzucił z uśmiechem: Cześć Rafciu, jedziemy doić. Ta zabawna scenka uświadomiła mi, że ta ciężka praca jaką jest hodowla bydła mlecznego nie musi być aż takim uwiązaniem. Dla tych, którym ta praca sprawia przyjemność potrafią się pogodzić z takim stanem rzeczy.

Przez ponad trzydzieści lat pracy wśród hodowców krów zawsze powtarzałem i będę powtarzać: Tą pracę ponad ekonomię trzeba lubić. To swego rodzaju misja, którą jeśli ktoś zrozumie, to sobie życie i pracę poukłada. Wyobraźcie sobie pracownika, właściciela firmy, nauczyciela, czy rolnika którzy wstając rano są już nastawieni negatywnie na to, że idą do pracy, której nie lubią. Mówi się, że z niewolnika nie ma pracownika. Tak samo jest z hodowcą krów. Jeśli wchodząc rano do obory już ma dosyć, a dzień jeszcze się nie zaczął, to ani jemu, ani krowom na dobre to nie wyjdzie. Zasada prosta, jeśli tego nie lubisz odpuść sobie krowy. Wokół nich trzeba chodzić z troską i oddaniem. Wtedy są efekty. Zresztą taka negatywna postawa powoduje często efekt domina.

Potencjalni następcy widząc wiecznie gderających nestorów, którzy wciskają młodym, żeby uciekali w świat zaznać życia i nie taplali się w gumiakach dzień w dzień w gnoju, żeby nie mieli rąk jak orangutan od noszenia baniek i żeby wreszcie nie wyrósł im garb od nachylania się pod krowami, szybciutko pakują się i…. w świat. Drodzy hodowcy, jeśli macie krowy i następców nie nastawiajcie ich negatywnie do hodowli. Młody człowiek sam wybierze co dla niego będzie dobre. A widząc, że rodzice robią wszystko, żeby poprawić komfort pracy potomnym, sami mocno zastanowią się nie raz zanim opuszczą domowe pielesze.

Lat temu parę, nieżyjący już mój przyjaciel, hodowca spod Gostynia powiedział mi ważne słowa: Pamiętaj, ja w życiu już osiągnąłem to co osiągnąłem, ale muszę robić wszystko, żeby moje dzieci miały jeszcze lepiej niż ja. Jak powiedział tak zrobił. Dzisiaj, patrząc z góry, pewnie jest dumny ze swoich decyzji i następców, którzy prowadzą jedno z lepiej prosperujących gospodarstw mlecznych w Wielkopolsce. Przecież nikt nie skreśla hodowców krów mlecznych z korzystania z dobrodziejstw życia.

Oczywiście nie jest to wymiar taki, jak rolników, którzy nie mają inwentarza, ale rozsądnie poukładana organizacja pracy i życie rodzinne pozwolą uszczknąć trochę tych dobrodziejstw. Jakże inaczej wyglądają gospodarstwa, gdzie hodowla jest lubiana i zarówno ze strony seniorów jak i współmałżonka. Nie ma frustracji i zniechęcenia do tej ciężkiej i „uwiązanej” pracy. Dzieciaki, obserwując i wychowując się w takiej atmosferze rzadziej będą chciały uciekać z gospodarstwa. Z doświadczenia wieloletniego wiem, że większość takich gospodarstw ma następców, którzy przejęli pasję od rodziców.

Takich przykładów wierzcie mi mogę przedstawić mnóstwo. Dzisiaj mówi się, że wieś się starzeje, a młodzi uciekają za lepszym życiem. Może gdyby nie byli zniechęcani przez rodziców, i którzy zamiast biadolić jak to im źle, zakręciliby się w temacie modernizacji gospodarstwa nie byłoby aż takiej tragedii. Dzisiaj na wsi bardzo często w gospodarstwach funkcjonują wielopokoleniowe rodziny. Jeśli w nich są mile widziane krowy, a zdrowie pozwala na pracę, to wszyscy nie muszą doić krów. Te kilka dni, czy nawet tydzień część rodzinki może wyskoczyć na „balety” czy krótki wypoczynek.

Właśnie na balu, jeden z hodowców tuż po ostatnim tańcu powiedział mi, że leci się spakować i z żoną i trójką dzieci jedzie w góry na narty. A kto będzie doić? Oczywiście mama i pracownik. Bardzo dobrze znam tą rodzinę i wiem, że kiedy „młodzi” wrócą, seniorka wyjedzie na wycieczkę po Europie. Ten przykład utwierdza mnie w przekonaniu, że jeśli się chce, to można. Tylko jest jedna zasada, trzeba w tych poczciwych pyskach krowich zobaczyć zadowoloną ludzką twarz. A wtedy one, na pewno pozwolą się właścicielom i trochę zabawić i trochę od nich odpocząć.

A tak wracając do balu. Gratuluję Panie Marcinie i udanej imprezy, i fajnych hodowców na kole. Widać, że zdecydowana większość z nich czuje w sobie misję hodowania krów mlecznych i wiedzą, że najpierw praca a potem zabawa. Można?

Rafał Sieradzki, OZHB w Koszalinie